dimanche 14 février 2010

uwięziona w biurze/ enfermée dans le bureau

W środę fajnie nowe doświadczenie. Pojechaliśmy do Chateaudun, 15-tyś. miasteczka położonego godzinę drogi od Chartres, żeby obserwować grupę młodzieży robiącą graffiti. Oczywiście to było w ramach naszej pracy:). Grupce młodych towarzyszył profesjonalny graficiarz:), który przedstawił się jako artysta- plastyk. Pomijając potworne zimno (akcja odbywała się w ogromnym, nieogrzewanym garażu) było całkiem przyjemnie, nawet sama wzięłam za farbę i mam swój wkład w jeden z obrazów- tło wokół liter:) W sumie niezła zabawa takie malowanie, a efekt końcowy naprawdę robi wrażenie.

A w piątek inne ciekawe doświadczenie. O ile w środę sprawdzałam moje zdolności malarskie to w piątek - wokalne… a dokładnie miałam okazje wypróbować siłę mojego głosu:)… Jak skończyłam prace zorientowałam się ze jestem sama w biurze, drzwi wejściowe są zamknięte a ja nie mam kluczy… Weekend w pracy to brzmiało niebyt zachęcająco wiec zaczęłam nawoływać kogokolwiek, waląc jednocześnie w drzwi. Oczywiście moje wrzaski przerywane były śmiechem. Nie mogłam się powstrzymać bo strasznie bawił mnie komizm tej sytuacji. Ale po jakimś czasie doszłam do wniosku ze pani z recepcji chyba mnie nie słyszy (zakładałam optymistycznie, że tam jeszcze jest) bo biuro jest na 2 piętrze wiec postanowiłam poszukać pomocy przez okno. Ale zabawnie bo jak na złość przez dłuższy czas nikt nie przechodził chodnikiem koło budynku:). Dopiero po pół godzinie udało mi się wreszcie wyjść z biura (dzięki pomocy nieznajomego pana przechodzącego koło budynku i pana strażnika z kluczami). Wnioski z tej zabawnej sytuacji: nie warto być przykładnym pracownikiem i wychodzić o ustawowej porze z pracy, a drugi wniosek, sprawdziłam empirycznie: donośniej się krzyczy po angielsku:), francuski nie jest dostatecznie silny by ktokolwiek go usłyszał z daleka.

enfermée dans le bureau

Le mercredi- une chouette expérience. Nous sommes allée au Châteaudun pour observer les jeunes qui font les graffiti. C’était évidemment dans le cadre de notre travail. La groupe des jeunes a été accompagnée par un profesionalist, un homme qui s'est présénté comme l'artiste-plasticien. C’était vachement bien, cette manifestation car j’ai pu y participer activement en peignant un peu. Après quelques heures le résultat était super. Le seul inconvénient : le froid. Tout se passait dans le grand garage où il n’y avait pas de chauffage.

Et le vendredi, l’autre expérience curieuse. Le mercredi j’ai eu l’occasion de vérifier mes capacités (competences) dans le domaine de la peinture et le vendredi – j’ai pu vérifier mes capacités vocales, et plus précisément la force de mon voix :). Quand j’ai fini mon travail j’ai aperçu que j’étais seule dans le bureau, la porte était fermée et je n’avait pas eu de clés… Passer le week-end dans le bureau c’était pas une proposition agréable donc je me suis mise à appeler n’importe qui pour qu’il vienne me libérer. Mes clameurs ont été accompagnées par mes éclats de rire :). Cette situation était si absurde et si amusante pour moi, donc je n’ai pas pu retenir mon rire. Mais après quelques temps je me suis rendue compte que la dame qui travaillait à l’accueil n’entendait pas mes clameurs (je supposais optimiste qu’elle est là :). Donc je me suis décidée d’appeler le secours (l’aide) par la fenêtre. Mais c’était amusant car personne ne passait à côté du bâtiment pour longtemps. Enfin après une demi heure j’ai réussi à sortir du bureau- grâce à un Monsieur inconnu qui passait dans la rue et à un gardien qui avait les clés. Les conclusions de cette drôle situation : il faut quitter le bureau le plus tôt et ne pas rester jusqu’à 17h :) et l’autre conclusion : il est plus facile de hurler en anglais qu’en français car le français n’est pas suffisamment fort pour être entendu de loin.

1 commentaire:

  1. jE SUIS AUSSI UN PROFESSIONALIT DE MON TRAVAILLI.
    JEJEJEJE.

    A PLUS TARD.

    RépondreSupprimer